Niedawno byłem na spotkaniu z Profesor Ewą Łętowską. Nie trzeba jej opisywać, to nie tylko wielki prawnik (ew. wielka prawniczka) – była pierwszym w Polsce Rzecznikiem Praw Obywatelskich, sędzią Naczelnego Sądu Administracyjnego oraz sędzią Trybunału Konstytucyjnego. W dużej mierze ona „propagowała i rozwijała” w Polsce zasady prawnej ochrony konsumentów jako słabszych uczestników obrotu gospodarczego.
Tematem spotkania nie była jednak ani kariera Profesor Łętowskiej, ani kwestie związane z ochroną konsumentów, tudzież inne zagadnienie prawne. Zaproszonym gościom bohaterka wieczoru została przedstawiona jako współautorka, z również obecnym Krzysztofem Pawłowskim, książki „O prawie i o mitach”.
To interesująca książka, przedstawiająca w ciekawy sposób rozważania na temat prawa na tle mitów greckich.
W trakcie spotkania, w luźno, acz ciekawie moderowanej przez Profesora Waltosia dyskusji pojawił się, moim zdaniem nieoczekiwanie wątek… uzasadnień wyroków sądowych. Dyskutanci narzekali, że uzasadnienia wyroków są często zbyt długie, nieciekawe, nudne.
Ceniony przeze mnie Profesor Tomasz Gizbert – Studnicki opowiedział o wyroku amerykańskiego sądu najwyższego, z którym zapoznał się krótko przed opisywanym spotkaniem. Wyrok, który jeśli dobrze zrozumiałem, spodobał się Profesorowi zakończony był słowami „szczęka opada”. Uznanie Profesora dla tego wyroku spowodowane było tym, że cała treść uzasadnienia była dowodem na to, że o ważnych sprawach można pisać mądrze, a jednocześnie w sposób łatwy i przyjemny. Większość uczestników spotkania poparła ten pogląd co sprowokowało szukanie odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego u nas tak nie może być?”.
Właśnie, dlaczego?
Ja znam przynajmniej częściową odpowiedź. Mam wrażenie, że sami skierowaliśmy się na tory, po których pędzi pociąg zwany „hiperpoprawnością”. A może to nie hiperpoprawność, a po prostu sztuczność. Oczywiste, że zarówno w języku prawnym jak i języku prawniczym (wiele osób nie zna różnicy pomiędzy tymi językami i naprawdę mogą mimo tego żyć szczęśliwie) w wielu przypadkach używanie synonimów jest niedopuszczalne.
Chociaż w języku potocznym młodociany, małoletni czy nieletni oznacza często tę samą młodą osobę to jednak w świecie prawa te trzy słowa oznaczają trzy różne rzeczy. Zaliczka nie jest synonimem zadatku, a rękojmia to co innego niż gwarancja. Są także sytuacje, kiedy to samo słowo ma różne znaczenia.
Pamiętam, jak w czasie studiów na ćwiczeniach z prawa cywilnego powiedziałem o „zapisie w umowie”. Prowadzący zaśmiał się głośno i zapytał o to, kto umarł twierdząc, że zapis to instytucja prawa spadkowego, a w umowie są postanowienia. Teraz chętnie zapytałbym go co ustawodawca miał na myśli pisząc w Kodeksie postępowania cywilnego o „zapisie na sąd polubowny”.
Powyższymi przykładami chciałem pokazać, że są sytuacje, w których bezwzględnie należy stosować określone zwroty, ale są także przypadki, kiedy hiperpoprawność nie do końca jest dobrym działaniem (zapis w umowie).
Hiperpoprawność, czy też sztuczność pojawia się także w pracach naukowych. „Uważa się…” – kto? „Autor tej pracy…” – a dlaczego nie JA? Dlaczego w pracy naukowej nie można napisać tak: „Kiedy w słoneczny dzień spacerowałem po krakowskich Plantach to zauważyłem, że pędzące po wąskich uliczkach samochody…”? Po takim wstępie można zamieścić „poważny” wywód prawniczy, który każdy z chęcią przeczyta. Niestety u nas większość osób uważa, że wcześniejsze zdanie powinno wyglądać tak: „Ustawa z dnia…. Dziennik Ustaw… Prawo o ruchu drogowym w przepisach… regulujących zasady ruchu drogowego pojazdów samochodowych w terenie zabudowanym…”
Czy ktoś ma ochotę to czytać? Może gdyby było inaczej niż jest teraz to i prawnicy i nie-prawnicy chętniej czytaliby o prawie, mają do tego prawo. Tylko czy i kiedy tak będzie?
Szczęka opada.