Miałem kiedyś klienta, który… Takiego klienta miał i to nie raz zapewne każdy adwokat. Klienta, który przyszedł ze sprawą, która wydawała się prosta, wręcz banalna. Ale taka nie była. A nie była dlatego, że ktoś ją popsuł, sam próbował ją prowadzić strzelając sobie notorycznie w stopę. Przecież można było przyjść po poradę na samym początku i wszystko byłoby prostsze. Ale nie, po co?
Przecież wizyta u adwokata jest droga. Tak myślą wszyscy, którzy… u adwokata nie byli. Panuje jakieś przekonanie, jakiś mit i wiele osób boi się. Ale naprawdę nie ma czego.
Większy problem polega jednak nie na kosztach lecz na tym, że u nas w kraju każdy zna się na wszystkim. Przede wszystkim znamy się na piłce nożnej (co widać po „sukcesach” reprezentacji i naszych klubów), motoryzacji (co widać po licznie „czarnych punktów” na drogach), leczeniu (mamy chyba najwięcej aptek w Europie, ale niekoniecznie najzdrowsze społeczeństwo).
Znamy się też na prawie. I to znakomicie. Są dwie szkoły – serialowa i szkoła „u znajomych”. Pierwsza to próby przysięgania na Biblię i pretensje do pełnomocnika, że ten zamiast chodzić po sali rozpraw w modnym garniturze siedział w jakimś „habicie” (spotkałem się z takim określeniem) i nie krzyczał „sprzeciw”. Druga szkoła polega na tym, że część osób przekonana jest, że znajomi znają prawo lepiej niż prawnicy. Po co mam iść do adwokata, jak przecież lepiej wytłumaczy mi to znajoma. Jaka znajoma? No, już tłumaczę. Mój brat miał w wojsku kolegę, który miał szwagra, którego siostra była nauczycielką. I do szkoły, w której uczyła chodził chłopiec, którego matka była lekarką. A na szpitalnym oddziale na którym pracowała była taka jedna pielęgniarka, która miała koleżankę, której dziewczyna brata była sekretarką w sądzie. Wystarczy zdobyć do niej numer telefonu i zapytać i wszystko będzie jasne. Jasne.
Kiedyś klient kończąc rozmowę na temat jednej ze spraw dodał, że jest jeszcze jedna i zapytał ile będzie kosztowało jej poprowadzenie. Po namyśle podałem kwotę. Klient odpowiedział, że się zastanowi, ale najprawdopodobniej sam poprowadzi swoją sprawę. „Jak będę miał problemy to do pana przyjdę” – powiedział. Poinformowałem go, że wtedy stawka najprawdopodobniej będzie wyższa. „Rozumiem, stawka karna” – skomentował klient. Na Boga, jaka stawka karna? Czy ja wyglądam na filmowego gangstera? Problem jest inny, stawka będzie musiała objąć koszty prowadzenia sprawy i odkręcania już popełnionych błędów.
Morał jest taki, że lepiej zapytać lekarza o poradę przy lekkiej chorobie, niż skończyć w szpitalu z powikłaniami. Podobnie jest w przypadku porad prawnych.